Wietrzysko zimne jak diabli nie potrafiło zatrzymać mnie w domu... Zaraz po wykładzie z psychologii - wypad do Empiku.
"Assassin's Creed Origins" nieco zubożył mój portfel ale za to dostarcza mnóstwo frajdy...
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to przepiękna grafika.
Starożytne świątynie i pałace, barwne obrzędy, piękne ubiory...
Fauna i flora też zachwyca. Hipopotamy i krokodyle może nie są piękne a jedynie zabójcze ale stada flamingów porywających się do lotu są zjawiskowe... a na terenach uprawnych i (dzięki wylewom Nilu) żyznych- plantacje maku, lnu czy sylfionu...
Na fotce powyżej, widok na bibliotekę aleksandryjską i latarnię na Faros... ale jest i sfinks (z twarzą Ptolemeusza), piramidy w Gizie...
W wątku głównym spotykamy też młodą Kleopatrę i Juliusza Cezara sporo po czterdziestce.. (ten z lewej)
Od początku szukałam asasyna ale moim bohaterem okazał się medżaj ... człowiek honoru, obrońca krzywdzonych i ma się rozumieć- zabójca... (bo bez tego nie byłoby grania).
Mogłabym ten post wypełnić mnóstwem print screenów z gry ale wtedy nie byłby to zwykły post ale jakaś galeria...
Jednak coś jeszcze wklepie- to wnętrze świątyni.
Uniżone pokłony, błagalna postawa na kolanach, wśród kwiatów, złoceń i kadzideł, składanie ofiar... Czy dziś nie wygląda to podobnie..?